czwartek, 8 grudnia 2011

Vivaldi - "Teuzzone" - Le Concert des Nations, Jordi Savall [7-8 grudnia 2011]

Już 49. płyta z tej jednej z najciekawszych 'dawnych' serii ostatnich lat. I 16. z kolekcji "Opere teatrali". Jak informuje sam wydawca - to już niemal połowa. Ikończenie prokjektu przewidziana na rok 2015. Czyli chyba doczekamy! :)
Nie ma słowa na dostępnych skanach kiedy i gdzie dokonane było nagranie - p.podobnie na żywo, być może, że w trakcie koncertów w Wersalu.
Pliki akurat nie najlepszej jakości - ale lepszy rydz ... Ale że swietnie grają i spiewają - słychać! Orkiestra Savalla ma bardzo ciepłe brzmienie - nie masakruje Vivaldiego na modłę Spinosi'ego.
Ciekawe obsada - śpiewaczki zjawiskowe - ku pamięci nazwiska: Delphine Galou (ta sama!!! http://www.youtube.com/watch?v=bordvUxHk-s&feature=related), Roberta Mameli i Raffaella Milanesi. Dwie pierwsze (a niech to!) śpiewały w Krakowie w ramach Opera Rara ... co to rok w rok się wybieram a nigdy nie dojeżdżam. Milanesi - znana chocby z niedawnej Armidy. I Makoto Sakurada - bardzo dobry znajomy od Suzuki'ego.
"Teuzzone" premierę miał w czasie karnawału - a ściśle 26 grudnia - 1718 roku w Mantui. Vivaldi spędził tam prawie 3 lat, pisząc mnóstwo rzeczy, prawdopodobnie także te nieszczęsne "Cztery Pory Roku".
Jak się okazuje, a porównania używa autor eseju, "Teuzzone" to taki "Turandot" AV! Akcja opery dzieje się bowiem w Chinach! Wykorzystując gwałtownie przybierającą falę zainteresowania publiki wszelką egzotyką - libretto pisze Apostolo Zeno. Efekt musiał się wydać współczesnym wręcz idealny - przed AV wystawiono do tego tekstu aż 10 produkcji! Jak Włochy długie i szerokie. Przy okazji - ta seria ma szczęście do autorów esejów publikowanych w ksiażeczkach - np. ten czyta się jak sensacyjną powieść!
W połowie drugiej płyty naszły mnie wątpliwości czy ja tego jużaby kiedyś nie słyszałem - a i owszem! AV bowiem, zwyczajem epoki, obicie czerpał ze swoich wcześniejszych dzieł.
Póki co wszystko bardzo dobre i ciekawe ... słucham dalej!

Całej tej egzotyki w muzyce nie ma ani śladu - to jeszcze widać nie te czasy. A szkoda wielka, bo że można było głową ruszyć pokazał choćby Lully w "Mieszczaninie...". Zostaje wierzyć, że chociaż kostiumy i dekoracje były "chińskie". Libretto - draczne; jak zwykle gubię się w akcji już w połowie drugiego aktu i nie mam pojęcia kto z kim i kogo. Ale gdyby tak pozbyć się połowy recytatywów ... Ale i mimo nich to bardzo zgrabna opera. Naprawdę świetnie zaśpiewana i zagrana. I tylko trzeba mieć nadzieję, że nie ostatnia od Savalla ....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz