Po pierwszej płycie mam cały czas przed oczami pląsające w wodach Renu Brunhildo-nimfy ... jak im było?
Woglinda, Wellgunda i Flosshilda?! (Niebywałe!)
Kdzieś mi się w głowie kołacze - zapewne francuska - karykatura z przaśnymi, otłuszczonymi Brunhildami - o, niemal dokładnie takimi jak tutaj:
Ale karykatury poszukam!
Nieco bardziej zabawne są nimfy z nowojorskiej Met - nie tyle skąpane w falach Renu, co raczej nad nimi zawieszone i - przy okazji - przerobione na syreny.
"Złoto Renu" słuchane po raz pierwszy męczy,drugi - intryguje, trzeci - zdecydowanie wciąga. I nawet jeśli w typowo wagnerowski sposób nuży - jest tutaj kilka momentów najwyższej - niemal jak tytułowe złoto - próby. Początek! To genialne falowanie Renu! Cudo ... do chwili gdy buzi nie otworzy pierwsza nimfa ...
Podobnie zakończenie - motyw odejścia Bogów do Walhalli - w jakiś sposób przetwarzające ten początkowy temat. Pyszności. W sumie bardzo ciekawy prolog do całej opowieści i niezwykle przyzwoite wykonanie.